header_image
W sobotę 4 czerwca 2016 roku na obiektach sportowych Gimnazjum im. płk. pilota Wojciecha Kołaczkowskiego w Pliszczynie odbyła się VI edycja Otwartego Wojewódzkiego Turnieju Klubowego w Wieloboju Obronnym. W turniejowe szranki stanęło 131 zawodników reprezentujących sekcje jiu-jitsu w Bogucinie, Niedrzwicy, Lublinie, Pliszczynie, Szczebrzeszynie i Zwierzyńcu oraz Podhalańską Szkołę Sztuk Walk EdArt. Po raz pierwszy w zawodach wystartowała także szkolna reprezentacja miejscowego gimnazjum. Uroczystego otwarcia zawodów dokonali sensei Andrzej Kozyra i Dyrektor Gimnazjum w Pliszczynie Pani Anna Krzyżanowska. Polskie Centrum Jiu-Jitsu Goshin-Ryu reprezentował jego prezes hanshi Jacek Chęciński, a w gronie gości, mistrzów i instruktorów klubowych znaleźli się: Prezes Stowarzyszenia Bushido Iwona Chęcińska, sensei Agnieszka Kozyra (sekcja Pliszczyn), sensei Artur Szpałek (Szkoła EdArt), sensei Adrian Olbromski (sekcja w Niedrzwicy), sensei Krzysztof Watras (sekcja Lublin) oraz sempai Marek Kozyra i Marek Codogni (instruktorzy Sekcji w Bogucinie).
Po wspólnym zdjęciu wszystkich uczestników turnieju w malowniczym otoczeniu szkoły przyszedł czas na pierwsze losowania numerów startowych i pierwsze zadania turniejowe. A w tym roku sporo się zmieniło. Organizatorzy zdecydowali się między innymi zrezygnować z prezentacji technik obronnych na rzecz nowych konkurencji i tak pojawiła się "tratwa" na linie, a drogę po kamieniach zastąpił tor przeszkód ułożony z opon samochodowych. Zupełnie nowym zadaniem było przejście ławeczki i mur, przez który każdy z zawodników musiał się przebić, aby kontynuować konkurencje. Przede wszystkim zniknął jednak plecak, a jego miejsce zastąpiła gumowa atrapa karabinka - nieco za duża i za ciężka dla najmłodszych, ale nie chcieliśmy im dawać plastikowej zabawki by nie poczuli się urażeni.
Jak w latach poprzednich każdy z zawodników zaczynał od slalomu między drzewkami i tu karabinek okazał się sporym utrudnieniem. Wcale nie łatwiej było pokonać z nim nisko rozpiętą siatkę i tu każdy starał się wypracować swoją technikę. Obowiązywała jednak zasada, że karabinek nie może być popychany, ani ciągnięty po podłożu mechanizmem zamka. Łatwo było przy tym zaczepić o siatkę lub jej podporę i pogrzebać swoje szanse na medal. Kolejną przeszkodę można było pokonać dowolnym sposobem, ale nie wolno było po prostu przerzucić karabinka ponad skrzynią.
Chyba najwięcej czasu pochłonęła wszystkim "tratwa" na linie. To zadanie wymagało sporo siły i techniki, a przy tym karabinek nie mógł spaść na podłoże, bo w realnych warunkach oznaczałoby to jego utopienie. Z tą techniką bywało różnie, przez co tratwa zachowywała się jak w nurcie rwącej rzeki i niektórzy musieli się bronić przed upadkiem lub kończyli zadanie w odwrotnej pozycji. Sędziowie liniowi byli bardzo uważni, a turniejowe "centrum obliczeniowe" nie przepuściło żadnego sygnału o błędzie. Każdy z nich mógł i rzeczywiście decydował o medalowej pozycji.
Po pokonaniu "wodnej" przeszkody przyszedł czas na bieg po oponach. Każdą z nich należało zaliczyć umieszczając stopę wewnątrz obwodu. Decydowała długość kroku i rytm, którego zachwianie groziło upadkiem. Absolutnym przeciwieństwem tego zadania było pokonanie ławeczki, na której rozstawiono bardzo lekkie i niestabilne elementy. Do bezbłędnego przejścia konieczny był lekki krok bo ławeczka złośliwie sprężynowała pod stopami. Za nią można już było pozbyć się karabinka i kontynuować konkurencje bez tej dokuczliwej przeszkody. Tu jednak pojawiali się dwaj przeciwnicy blokujący przejście sportowymi tarczami.
Jak powiedział sensei Andrzej podczas otwarcia "gdy na drodze naszych marzeń stoi mur trzeba się przez niego przebić". Do tego potrzebna była odrobina siły, zdecydowania i pewności siebie i właśnie to mieliśmy pokazać. Teraz już można biec na linę. Z jej pomocą trzeba pokonać od 1 do 4 metrów zależnie od kategorii wiekowej. W rzeczywistości byłby to rów z wodą, ale dla bezpieczeństwa zastąpił go materac. Niestety i tu czychała pułapka, bo ważny był kierunek dobiegu, a droga na skróty mogła się okazać bolesna i zakończyć zadanie błędnym lądowaniem. Niestety nie wszyscy o tym pamiętali.
Ostatnie zadanie w sali to drabinka sznurowa, którą trzeba wejść na wysokość od 4 do 8 szczebli, a potem jak najszybciej powrócić na ziemię. Właśnie ten powrót był przyczyną kilku niebezpiecznych sytuacji, ale na szczęście skończyło się tylko na przerażeniu widzów. Stąd już tylko kilka kroków, linia mety i zatrzymanie czasu. Można odetchnąć, przytulić się do mamy, odebrać całusa wraz z gratulacjami lub na pocieszenie. Ta rodzinna atmosfera to specyfika naszych zawodów, bo oprócz przytulanek niektórzy rodzice mają jeszcze inne zadanie - swój własny start w turniejowych konkurencjach. Na tym jednak nie kończy się walka o medal. Przed nami ostatnia i chyba najważniejsza konkurencja - strzelanie. Tu można wykupić wcześniejsze błędy lub bezpiecznie odskoczyć od konkurentów z wysoką bonifikatą czasową. Warto więc o jeszcze jedną chwilę skupienia. Zawodnikom w kategoriach wiekowych SP1 i SP2 mogła ułatwić zadanie nietypowa pozycja siedząca ale i tak stabilne utrzymanie broni sprawiało nie mały problem. Byli jednak i tacy, którym udało się zdobyć komplet punktów.
A co było najtrudniejsze? Zdecydowanie lina nad "rowem z wodą". Tu odnotowaliśmy aż 40 błędów, co oznacza, że gdyby trzeba było pokonać prawdziwą wodę aż 30% startujących nie ukończyłoby tej konkurencji na sucho. Ogółem 24 błędy odnotowaliśmy pod siatką, 22 na drabince sznurowej, a 21 podczas slalomu. Ławeczka, która wydawała się bardzo trudna, przysporzyła kłopotów tylko 12 razy. W porównaniu do lat ubiegłych było niestety gorzej i w naszej ocenie przyczynił się do tego karabinek, o wiele bardziej utrudniający wykonanie zadań niż plecak. O tym, kto nalepiej poradził sobie z trudami turnieju i stanął na podium przeczytacie na kolejnej stronie.